Wspomnienia nadesłane przez Widzów

Szanowni Państwo, Drodzy Widzowie!
W związku z 35. Urodzinami Teatru i 135. rocznicą urodzin Naszego Patrona - zapraszamy do zabawy i refleksji - słowem do podzielenia się wspomnieniami, związanymi z najmilszym / ważnym / przełomowym / radosnym / istotnym* momentem w Teatrze Witkacego.
* Wybierz właściwe
Jeśli macie Państwo jakieś szczególne historie, którymi chcielibyście się z nami podzielić - przyślijcie na adres Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. opis takiego niezapomnianego momentu podczas wizyty w zakopiańskim Teatrze (nawet jeśli to Teatr był w Waszej miejscowości gościnnie).
Niektórzy z Państwa znają nas od wielu lat, inni dopiero się o nas dowiedzieli niedawno, ale może każdy ma taką jedną zapamiętaną chwilę wyjątkowych emocji.
Oto kilka z nadesłanych historii, a wyróżnione nagrodzimy specjalną ich prezentacją podczas obchodów 35. Urodzin.**
** Wysłanie zgłoszenia jest równoznaczne ze zgodą na publikację na stronie Teatru (www.witkacy.pl).
Wspomnienia naszych Widzów
35 lat to kawał życia. Z tych 35, 5 lat to mój kawałek życia w teatrze. Dawno temu, bo w czasie przemian ustrojowych , na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Chociaż to tak dawno, ale ten czas wydaje mi się ciągle bliski. Miał dla mnie, dla mojego życia niebagatelne znaczenie. Pozwolił poznać wspaniałych ludzi, pozwolił zmienić się mnie samej, rozwinąć umiejętności, o które nigdy bym siebie nie podejrzewała. No i pozwolił podzielić się z innymi moją miłością do kina. To uczucie przyjęło formę Dyskusyjnego Klubu Filmowego "Appendix".
Appendix, wyrostek, dodatek, ogonek wyrosły z materii teatru. Łatwo nie było, formalności wtedy było mnóstwo. Przy tworzeniu DKFu bardzo pomógł wówczas Jerzy Armata, krakowski dziennikarz zajmujący się filmem oraz pan Janusz Korosadowicz , szef krakowskich DKFów. Filmy wyświetlane były na tradycyjnej taśmie filmowej, a więc jedynym sposobem było wykorzystanie klasycznych projektorów kinowych. Projekcje odbywały się w jedynym wtedy kinie "Giewont" (obecnie "Sokół") o szalonej godzinie 22.00, po wszystkich seansach. To była jedyna możliwość, dyrekcja kina nie chciała tracić pieniędzy. W tamtym czasie w Zakopanem nie była to pora, gdy ludzie chętnie wychodzili z domu, aby brać udział w wydarzeniach kulturalnych, szczególnie w zimie. Mogliśmy więc liczyć głównie na krewnych i znajomych Królika, czyli na nasze rodziny i przyjaciół. Frekwencja była bardzo różna, ale najczęściej nie przekraczała 20-30 osób, a bywały seanse, gdy na wielkiej widowni siedziały 3 lub 5 osób... Na "Rękopisie znalezionym w Saragossie" do końca dotrwaliśmy we trójkę a film skończył się po pierwszej w nocy...
Pamiętam jeden dość niezwykły powrót z kina w zimie podczas silnego mrozu. Koleżanka Ela O. zaofiarowała się, że mnie odwiezie swoim Maluchem, a była świeżym choć odważnym kierowcą. Najpierw były obawy czy odpalimy, na szczęście się udało. Ale okazało się, że szyby zamarzły na mur, ogrzewanie od środka nie działało, a Ela nie miała skrobaczki do szyb... Odchuchałyśmy i wydrapały własnymi rękami małe kółka na szybie i z duszą na ramieniu ruszyłyśmy w drogę jadąc chyba 5 km na godzinę. Ja musiałam pilnować gdzie jest krawężnik a Ela usiłowała cokolwiek zobaczyć przez kółko na szybie. Na szczęście ruch był prawie zerowy i jakoś dotarłyśmy, ale nerwy były potężne.
Program projekcji układałam sama, według moich upodobań i tego, co chciałam pokazać widzom. Na ogół były to cykle, np. różne ekranizacje "Makbeta", kino nieme, amerykańskie kino lat 70-tych, filmy jednego reżysera lub aktora. Filmy wypożyczaliśmy głównie z Filmoteki Narodowej lub innych DKFów. Sam transport nie był łatwy, filmy były pakowane w specjalne żelazne skrzynki, bardzo ciężkie, które przychodziły pociągiem. Trzeba je było odebrać i dostarczyć do kina a potem odesłać. Niektóre taśmy były słabej jakości i zdarzało się i tak, że nie było wiele widać na ekranie...
Pewnego wieczora przeżyłam chwilę grozy, gdy taśma zaczęła się palić podczas projekcji. Na szczęście pan operator szybko to opanował i posklejał taśmę , ale kawałek jednak spłonął.
Dawne czasy, zgrzebne i bez zaawansowanej technologii, ale jednak urocze w swojej prostocie i naturalności. Ciepło "Appendix" wspominam, ma swój kąt w mojej pamięci.
Od 35 lat emocjonalnie jestem związana z teatrem. Zawsze, jeśli jestem w pobliżu Zakopanego, staram się wpadać do Witkacego. Czasami nie było biletów, czasami trafiła się jakaś przerwa, remont itd. Jednakże na przestrzeni tych lat wiele sztuk miałam przyjemność oklaskiwać. Napiszę o wspomnieniu przełomowym - to było wiele lat temu, chyba "Jak Wam się podoba" i na scenie naga, niezbyt atrakcyjna pani w jesieni wieku.
"Modelka" ASP w Krakowie. Co było przełomowego? Takie pokazanie ciała ludzkiego, odwrócenie spojrzenia i pewne przełamanie stereotypu w mojej głowie. Dziś pewnie nie zwróciłabym większej uwagi na postać nagiej kobiety (dziwnego elfa) ale jednak tamto wrażenie jest we mnie bardzo silne. Pamiętam jak dziś, gdzie siedziałam, jak wyglądała scena, a było to chyba ze 30 lat temu... Mam nadzieję , że nic nie pomieszałam w tych wspomnieniach.
Życzę wszystkiego dobrego, realizacji planów, kolejnych jubileuszy, radości tworzenia i wymagającego widza. Do zobaczenia na urodzinach w tym roku, bo będę w pobliżu.
Pewnego wrześniowego wieczoru Anno Domini 2014, udając się do teatru, miałem nieco większe oczekiwania niż zwykle. Już wówczas powoli popadałem w stan aberracji zarażony przez znajomego witkacofila, który jest bywalcem przy Chramcówkach 15 od lat 80. Tak zachęcany do odwiedzin byłego Zakładu Wodoleczniczego dra Andrzej Chramca, co prędzej czy później zdarzyć się musiało, zostałem uprzedzony przez Wasze przybycie do Tarnowa na Festiwal Komedii Talia. Już po przekroczeniu progu budynku okazało się, iż wcale nie trafiłem do teatralnego foyer, tylko do miejsca przeraźliwie gwarnego, gdzie zapach oscypka miesza się ze zgiełkliwym tłumem ludzi wszelakiego gatunku. Na Człapówki. Do pępka świata.
To był mój początek wędrówki, który śmiało mogę określić mianem cezury. Wędrówki trudnej, ku górze, gdzie nawet na przystankach napotykamy na niewygodne pytania o fundamentalnym dla nas znaczeniu, a ostrze satyry ma gorzki smak. Ale z drugiej strony wędrówki, która niewątpliwie daje więcej satysfakcji niż włożonego w nią wysiłku. Satysfakcji tym większej, gdyż człowiek wychowany w czasach transformacji ustrojowej i omamiony wpływem zachodniej popkultury nie widzi pogłębiania się kryzysu kultury i zmierzania do intelektualnego dna. Niewiele zostało dzisiaj przyczółków Sztuki, tym większe szczęście mieć możliwość ukryć się w Waszym "Teatrze – schronisku".
Ten jeden wieczór w tarnowskim teatrze był z pewnością momentem przełomowym z Teatrem Witkacego, jednak każdy kolejny odcinek wspólnego wędrowania należy do momentów ważnych, wyjątkowych.
O Teatrze Witkacego usłyszałem po raz pierwszy w drugiej połowie lat 80-tych, a więc u zarania prawie. Ale nie w telewizji. Żaden z dwóch programów nie był na tyle łaskawy. "Internety" nie istniały, więc jakie były źródła informacji? Skąd wiedziałem? Nie wiem, nie pamiętam. Gdzieś przeczytałem? Wiem jednak, że chciałem zobaczyć, dotknąć. Zawsze chciałem, a nie zdarzało się.
W roku 1989, będąc dwudziestoletnim, po raz pierwszy postawiłem nogę w Zakopanem i "zdobyłem" Gubałówkę. Gdzieś z Krupówek widziałem Giewont. O Teatrze pamiętałem, ale nie szukałem. Myślałem, że aktorzy przyjeżdżają na chwilę z Krakowa "w sezonie", a w wakacje mają wakacje, więc po co szukać. Był lipiec...
Potem były kolejne wizyty w Zakopanem, w tym heroikomiczne "wspięcia" na Świnicę i Zawraty. Turystą tatrzańskim się stałem. Się stałem, a Teatru wciąż nie widziałem. Próg nie został, chociażby raz, przekroczony, mimo że wiedziałem już więcej. Że jak wakacje to grają. I że tu mieszkają.
W 1997 r. Teatr przyjechał do mnie, do W. Obejrzałem "Doktora Faustusa" oraz, poświęcone Tuwimowi, widowisko "utkane" z tekstów poety. Padłem. Padłem na kolana. Nie dziwiłem się, bo od zarania, od "początku początku" wiedziałem, że jak w końcu zobaczę to padnę. A potem siedem lat minęło...
W 2004 r., już nie sam będąc, wstąpiłem na suche tego dnia Chramcówki. Powiedziałem do nie siebie już samego: "Zobaczysz, jaka niezwykła i piękna aktorka tu jest." Z "Doktora Faustusa" zapamiętałem, zachwyciłem się i teraz mówiłem. Jeszcze nie wiedziałem, co czynię, bo już nie mój, bałwochwalczy przecież, zachwyt wystrzelił wulkanicznym uwielbieniem, które nie mija. I tak nie z sobą samym, nie myśląc czy się boję Virginii Woolf, podążałem na spotkanie z Martą, "Żabcią", Georgiem i Nickiem. Zaczynała się największa, niesłychanej ekscytacji i nienasycenia, przygoda. Z czasem bohaterowie wielkiej literatury zyskali "nieodwracalne" i "niezmywalne" wizerunki. Doktor Behrens zawsze już będzie miał twarz Piotra Dąbrowskiego, doktor Rieux- Krzysztofa Łakomika, a kiedy widzę Pana Marka Wronę wykrzykuję w duchu: "O! Hans Castorp". Przygoda trwa. Ale o tym napisała Magdalena. Kilka dni temu. Moja, co tu kryć, żona.
Ciągłe nienasycenie Teatrem Witkacego... moja przygoda z teatrem trwa już prawie 20 lat.
W sferze marzeń zawsze pozostawały urodziny, wszystko ma swój czas, więc może w tym roku spełni się ten sen.
Co najbardziej lubię w teatrze Witkacego? Co sprawia mi największą radość?
W Teatrze Witkacego było wiele wzruszeń płynących ze sceny, uwielbiam wyjątkowych Aktorów, noszę w sobie opowieść nieszczęsnej Zośki (nikt mi już o niej tak nie opowie).
Ale obok spektakli, na które chodzę po kilka razy, ważne i niezapomniane dla mnie jest to, co dzieje się przed spektaklem.
Ta chwila, kiedy wchodzę wraz z rodziną do Teatru i czekam na rozpoczęcie spektaklu.
Wszystko, co się wtedy dzieje jest dla nas perełką, ponieważ nigdy się nie powtórzy i dlatego jest tak wyjątkowe, tajemnicze i zagadkowe, nie raz zastanawiałam się, zaplanowane to czy nie?
Lubię miejsce z punktem sprzedaży takich skarbów jak książki, płyty, ostatnie bilety i gromadzących się w tym miejscu widzów z nadzieją w oczach, że znajdzie się jeszcze miejsce, chociażby kawałek podłogi z poduszką.
Uwielbiam pełniące tam dyżur Panie i krótkie z nimi rozmowy, których nie zapomnę nigdy.
W tym czasie oczekiwania jest w końcu ta najważniejsza chwila, jak w nastrojowym, pełnym napięcia korytarzu, odliczającym ostatnie minuty do rozpoczęcia spektaklu pojawia się Pan Dyrektor, Osoba, bez której nie byłoby tak ważnego miejsca dla mnie i mojej rodziny.
Obserwujemy jak szepcze coś Artystom, może są to ostatnie uwagi czy też polecenia, jak rozmawia z widzami i zapewnia: "że każde miejsce jest dobre", mówi o nas widzach "drodzy przyjaciele".
Idąc z rodziną do Teatru Witkacego zawsze na te chwile czekamy, liczymy, że bedzie, że przemknie między nami widzami założyciel teatru.
Wtedy wymieniamy między sobą porozumiewawcze spojrzenie, że oto Jest i to jest dla nas dodatkowe święto, dodatkowa wyjątkowość obok wyjątkowości spektaklu.
Bo jest życie spektaklu i życie przed Nim... I dlatego tak "warto, warto żyć"
Ps
Dzięki Teatrowi Witkacego, znam piękne słowo, piękne teksty, Teatr Witkacego sprawił że w Twórczość Witkacego brnie moja córka, zaraziła nią swoich znajomych, a potem przywiozła do Teatru na spektakl.
Zachwytom nie było końca.
Lubimy z żoną wybrać się czasem na nieoczywistą wycieczkę po Polsce. Mamy w naszym kraju sporo miejsc, które wydają się nieatrakcyjne dla turysty, ale które przy bliższym poznaniu okazują się bardzo atrakcyjne. W ramach takich właśnie podroży, na jesieni 2017 roku wybraliśmy się na zwiedzanie Górnego Śląska. Region okazał się miejscem niezwykle ciekawym, wręcz fascynującym. Dodatkową zachętą do odwiedzenia Śląska był zaś spektakl Teatru Witkacego ("Dom widzących ducha"), grany w obiekcie nieczynnej kopalni w Zabrzu, przekształcanej z wolna w miejsce kultury. Spotkanie z Teatrem Witkacego było zwieńczeniem nasze wyprawy.
Zjawiliśmy się na miejscu trochę przed czasem, przysiedliśmy na schodach i czekaliśmy na przybycie aktorów. Nasza obecność okazała się dla nich miłym zaskoczeniem, okazało się bowiem, że trzeba było zająć się pilnie krojeniem oscypka i częstowaniem go przybywających gości. Stanęliśmy przy wejściu z tacami starannie pokrojonego sera by namawiać przychodzących widzów na poczęstunek. Reakcje gości były różne, ale najprzyjemniejsze były te, w których brano nas za część zespołu Witkacego, i w ramach których odbieraliśmy wyrazy zadowolenia, czy wręcz zachwytu, iż Teatr zawitał do Zabrza. Poczuliśmy się rzeczywiście jak część zespołu. Wrażenie pogłębiło oglądanie spektaklu zza kotar i wspólne sprzątanie po przedstawieniu. Późnym wieczorem przyszło się rozstać, wróciliśmy do domu i swoich spraw.
Po kilku dniach okazało się, że spektakl w Zabrzu był ostatnim występem Pani Jagi Siemaszko, co kompletnie zmieniło wydźwięk tamtego wieczoru. Byliśmy przez chwilę częścią zespołu w składzie, który nigdy się już nie powtórzy.
Urodzinowe prezenty
Plakat projektu Elżbiety Wernio
Napływają do nas urodzinowe prezenty - zostaliśmy obdarowani plakatem naszego Teatru z 1985 roku - I plakatem projektu Elżbiety Wernio.
Afisz ten został podarowany na tegoroczną licytację WOŚP przez niezwykłego człowieka (Pana Kazimierza) i... kupiony przez wieloletnich Przyjaciół naszego teatru ze Szczecina (panią Beatę, Dominikę i Pana Andrzeja) - dziękujemy!
Słodki prezent
Przyjaciółka Teatru z Białegostoku wysłała nam także słodki prezent - dziękujemy!